Wieża snajperów

https://pixabay.com/pl
Jesteś tylko celem 
Nic do ciebie nie mam 
Sam wszedłeś pod oko 
Ty jeszcze nie wiesz 
Rozglądasz się 
Czekasz na kogoś? 
Widzę twe oczy 
Przestałeś się ruszać. 

Ja zadanie wykonałem, a ty? 
Zdążyłeś? 

Mostar - wielka niezabliźniona rana w sercu Bałkanów. Z upływem lat maskują ją tylko nowe elewacje budynków. Adam jeszcze raz spojrzał na pożółkłą kartkę.  Złożył ją i wsunął do kieszeni płaszcza. Zamknął oczy. Gwar turystów zamierał. Kiedy nie słyszał już absolutnie nic, przerażającą ciszę rozdarł huk. Kamienie osunęły się spod stóp, lecz  on stał niewzruszony. Spojrzał w dół. Pod nim była tylko łagodna toń Neretwy. 
*** 
Było bardzo duszno. Trzydziestostopniowy żar lał się z nieba. Dla kogoś z północy Europy taka pogoda w kwietniu była niemałym szokiem.  Anna szybkim krokiem pokonywała kolejne metry wąskiej uliczki. Drobne kamienie były nadzwyczaj równo ułożone.  nie obawiając się potknięcia mogła swobodnie rozglądać się wokół. W większości budynków parter zajmowały knajpki albo sklepiki ze wszystkim, co w odczuciu handlarzy mogło zainteresować turystów. Towary wykładane były wprost na ulicy, albo w regałach. Zajmowały wszechobecne schody. Pstrokacizna tych osobliwych pamiątek dodawała życia szarym budynkom. Nawet mniej lub bardziej prowizoryczne zadaszenia kryte były czymś, co przypominało cięty kamień albo zwykłą blachą. 

Kocie łby powoli ustąpiły miejsca schodom układanym z kamiennych bloczków. Anna spojrzała na ekran telefonu. Według Google Maps do celu pozostało tylko pięćdziesiąt pięć metrów.  Znów drobny bruk i ostatnie schody prowadzące na Stary Most. W rzeczywistości budowla nie była stara. Szesnastowieczny oryginał został zniszczony w 1993 roku. Po zakończeniu wojny bałkańskiej wybudowano kopię. Właściciel hostelu, w którym zatrzymała się Anna opowiadał jej poprzedniego wieczora, że ten most przez wiele wieków był symbolem pojednania chrześcijaństwa z islamem. Tak było do czasu, kiedy jedni i drudzy nie stanęli naprzeciw siebie z karabinami w ręku. Chorwaci celowo zburzyli symbol przymierza, którego ostatnim aktem była wspólna walka Boszniaków i Chorwatów przeciwko Serbom. Tego wieczora rozmowa już się nie kleiła. Boszniak w milczeniu sączył herbatę i  patrzył w okno. 

Anna skrzywiła usta z dezaprobatą patrząc na przelewające się tłumy turystów. Spodziewała się raczej miejsca, gdzie można na chwilę przystanąć,  porozglądać się, może zadumać. A tutaj, jak na otwarciu nowego supermarketu. Dobrze, iż budowniczowie kopii mostu pomyśleli, by nie zapomnieć o uzupełnieniu kamiennej balustrady o żelazne barierki. W przeciwnym razie nie jeden turysta zostałby zepchnięty do rzeki. Choć i tak od czasu słychać było plusk wody i okrzyki zachwyconych ludzi. To boszniaccy chłopcy skakali z mostu.  Bakir, właściciel hostelu opowiadał, że to jest tradycja Mostaru. Młodzieńcy od zawsze tak robili. Skok z wysokiego, jakby na to nie patrzeć, mostu miał być dowodem męstwa. Bez wątpienia tak jest do dziś, z tym jednak wyjątkiem, że taki pokaz aktualnie kosztuje pięć euro. Annie taki akt odwagi nie imponował. Nie bez znaczenia było i to, że wyprawę na Bałkany zaplanowała w szczegółach, w tym od strony finansowej. Jej budżet nie obejmował wydatków na cele mogące skończyć się cudzym kalectwem. 

Most był tak wąski, że w poprzek w miarę swobodnie mogły stanąć, co najwyżej cztery osoby. Podziwianie widoków było prawie niemożliwe.  Udało jej się tylko parę razy dopchać do balustrady i wykonać kilka szybkich zdjęć telefonem. Wieczorem zobaczy, czy są udane. Kiedy dotarła na szczyt mostu wyrosła przed nią postać. Mężczyzna w średnim wieku. Ciemny długi płaszcz kompletnie nie pasował do upału. Ale natychmiast przed oczyma stanęły znane jej przypadki osób, dla których dwadzieściakilka stopni Celsjusza jest świetną okazją by zaprezentować się publicznie w wełnianym swetrze. Zastanowiło ją zupełnie coś innego. Mężczyzna był jakby nieobecny.  Wyglądał jakby przyglądał się swoim butom, jednak oczy miał przymknięte. Był całkowicie odporny na tłum. Jakimś cudem nikt kto go mijał nawet nie otarł się o niego. Podeszła bliżej. Mężczyzna uniósł głowę i otworzył oczy.  Blade usta poruszyły się w uśmiechu. Anna instynktownie albo też z przyzwyczajenia odpowiedziała tym samym. Wtedy postać odwróciła się i odeszła, trochę tak jakby chciała przekazać wiadomość "idź za mną". 

Anna z natury była ciekawa i raczej odważna. Samotne wyprawy w nieznane zahartowały ją. Jednak tym razem nie miała ochoty iść za nieznajomym. Mało tego, choć rzeczywiście zamierzała iść w tamtym kierunku, czyli na chorwacką stronę Mostaru, to pod wpływem tego spotkania zmieniła plany. Zawróciła. Paradoksalnie, wychowana w tradycyjnej polskiej rodzinie, w tej sytuacji znacznie bezpieczniej czuła się po muzułmańskiej stronie miasta. 

Dzień zbliżał się do końca. Wracając niespiesznie do hostelu była zła na siebie, że uległa jakimś fobiom i nie zrealizowała planu wycieczki. Chciała po przejściu na zachodni brzeg Neretwy pokluczyć uliczkami i  wejść na szczyt Wieży Snajperów akurat w momencie, kiedy słońce zacznie powoli skrywać się za otaczającymi miasto wzgórzami. Zmiana planów miała tą jednak zaletę, że mogła przyjrzeć się propozycjom lokalnych handlarzy. Ze zdziwieniem odkryła, że wśród typowych pamiątek można było odkryć łuski pocisków, bagnety, odznaczenia wojskowe. Domyślała się tylko, że myśl zasady, jest popyt jest podaż, takie świadectwa ostatniej wojny również znajdują swoich nabywców.  Przyglądając się niektórym budynkom można być pewnym, że jeszcze nie jedna taka "pamiątka" tkwi zakleszczona między kamieniami. 

Bakir siedział w ogródku przodem do kamiennego płotu, który ozdabiały flagi państw. Zapewne zostawione na pamiątkę przez wdzięcznych gości hostelu. Anna zapytała o flagi. Bakir pokręcił głową i zaczął się śmiać. Po złym nastroju poprzedniego wieczora nie zostało śladu: 
- Różni ludzie nas odwiedzają i różne pamiątki zostawiają. 

Annie w tym momencie przypomniał się hostelowy korytarz prowadzący do wieloosobowych pokoi. Ściany oblepione były różnymi przedmiotami. Owszem były małe papierowe flagi ale bardziej przypominało to biuro rzeczy zagubionych, gdyż skąd pomysł, by na pamiątkę zostawić okulary przeciwsłoneczne, kłódkę do walizki, czy pęk kluczy. Nie wiadomo też, czy mała owieczka przytwierdzona gwoździem do korkowej ścianki jest wyrazem sympatii dla obsługi hostelu, czy powodem płaczu dziecka za zagubioną maskotką. W większości jednak ściany pokrywały kartki papieru z rysunkami bądź zapisanymi pozdrowieniami w różnych językach świata. Anna jeszcze raz spojrzała na spore płachty materiału, z których wykonano flagi. Też się uśmiechnęła do swoich myśli. Hostelowych gości w znakomitej większości łączy jedna cecha. Nie zabierają ze sobą zbędnych przedmiotów.  Wszystko, co potrzebne nawet na wielodniową wyprawę musi zmieścić się do jednego plecaka.  Nie dopytywała ale była już pewna, że właściciel sam kupił te flagi. To nawet świetna reklama, jak ktoś na zdjęciach zobaczy na przykład flagę Korei Południowej, Stanów Zjednoczonych, czy Australii. Hosteli w Mostarze jest mnóstwo i wyrobiona marka ma duże znaczenie. 

Bakir tak jak poprzedniego wieczoru zaproponował Annie herbatę. Tym razem nie rozmawiali o wojnie. Kiedy w oddali rozległ się śpiew muezina rozpoczynającego swoje ostatnie tego dnia adhan, gospodarz ukłonił się i odszedł. Anna posiedziała jeszcze chwilę i udała się do pokoju. Telefon złapał sygnał wifi. Pozostał jej jeszcze jeden punkt z listy na dziś. Podzielić się wrażeniami na blogu. 
Śniadanie w hostelu nie jest dla wybrednych. Ale trudno za równowartość dwóch euro spodziewać się kawioru i srebrnej zastawy. Za to jest to, co potrzebne, czyli kawa, wędliny ser. Dla chętnych jajecznica, są i warzywa, owoce też. Dla ciekawych kajmak zamiast masła, sundżuk i burek. Można solidnie podjeść. Annie taki posiłek często wystarczył do wieczora. Teraz powoli dopijała drugą filiżankę kawy i cierpliwie czekała na przewodnika. Ten pojawił się punktualnie. Omiótł wzrokiem werandę, gdzie hostelowi goście albo kończyli śniadanie albo cieszyli się porankiem z kawą, książką i rozmową. Nie miał wątpliwości, że blondwłosa dziewczyna z filiżanką jest tą osobą, która zamówiła jego usługi.  

Zgodnie z życzeniem Anny Wieża Snajperów była ostatnim punktem wycieczki.  
- Chcesz tam wejść? - zapytał przewodnik. 

Anna milczała chwilę. Zmęczenie walczyło z ciekawością. 
- Chyba tak. Ale możesz już iść. Pójdę sama. Do hostelu trafię jakoś. 
Przewodnik ukłonił się i odszedł. Anna odprowadzała go wzrokiem. Kiedy znalazł się na wysokości przystanku autobusowego krzyknęła: 
- Faruk! 
Mężczyzna zareagował. Wrócił do Anny uśmiechając się. 
- Chyba jednak trochę się boję sama. Pójdziesz za mną, to nie potrwa długo. - nie czekała na odpowiedź chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Ukradkiem spojrzała na przystanek autobusowy po przeciwnej stronie ulicy. O przeszkloną wiatę opierał się mężczyzna. Ten sam, którego spotkała na Starym Moście. Była pewna, że patrzy się na nią. 

Wieża Snajperów to ilustracja zła, cierpienia, bezsilności i okrucieństwa. Niegdyś chluba Mostaru, ociekająca nowoczesnością siedziba banku. Dziś nagi, żelbetowy kikut, pomnik wstydu. Podziurawiony tysiącami pocisków, które wściekle szukały ukrywających się zabójców.  Absolutne przygnębienie kontrastowało z siłą życia, które także i na tym symbolu śmierci zaczęło puszczać swe pędy.  
"We are all living under the same sky." Anna palcami przesunęła po graffiti zupełnie tak jakby chciała poczuć to samo, co autor, kiedy przyszedł tu z puszkami farby, by opowiedzieć światu swoje myśli. Przez głowę przelatywały jej sceny widziane w filmach, obrazy, które widziała chłonąc kolejne wersy opowieści. Próbowała sobie wyobrazić, co oni wszyscy czuli. Nie potrafiła. Nie przeżyła wojny.  

Budynek był zamknięty dla turystów. Jednak nikt się tym specjalnie nie przejmował. Łatwo można było znaleźć miejsce, gdzie stalowe kraty nie strzegły już tak pilnie tajemnic wnętrza. Anna nie spieszyła się. Przewodnik też milczał. Ze spuszczoną głową posuwał się za nią jak cień. Anna przeciwnie. Kręciła się wokół ożywiona, jakby znajdowała się w najpiękniejszej galerii świata. Dziesiątki, nie setki graffiti pokrywały większość ścian.  Czytała każdy podpis, analizowała każdą kreskę. Czas stanął w miejscu. 
- Późno się robi. - Przewodnik dotknął jej ramienia. Anna wybudziła się ze swoich myśli. 
- Dobrze. Wejdźmy tylko na szczyt. 

Słońce zbliżało się do wzgórz za zachodnią częścią miasta rzucając pomarańczowe światło na wszechobecne czerwone dachy. Anna odwróciła się podeszła na skraj dachu popatrzeć na wschodnią część Mostaru. Jej oczom ukazał się przepiękny widok. 
- Stąd nas zabijali. - Głos Faruka brzmiał jak zza grobu. Anna odruchowo spojrzała w dół. Mężczyzna w długim płaszczu miał uniesioną głowę. Patrzył na nią. Faruk kontynuował. - To najwyższy budynek w mieście. Stąd do muzułmańskiej części Mostaru jest niespełna pół kilometra. Strzelali do każdego na ulicy. 

Anna rzuciła ostatnim spojrzeniem na miasto. Po jednej stronie rzeki wieże meczetów, po drugiej ze wzgórza spoglądał kilkudziesięciometrowy katolicki krzyż. 
- Idźmy stąd. - nie chciała myśleć o wojnie. 

Schodzili w całkowitym milczeniu. Anna czuła się emocjonalnie rozbita. Gdzieś przed jej oczyma pojawił się chorwacki żołnierz. Ukryty za murem przemierzał stalowym okiem ulicę. Zatrzymał się na ułamek sekundy i miękko nacisnął spust karabinu. Anna wybiegła na ulicę rozglądając się gorączkowo.  Przedwieczorne ścieżki przechodniów krzyżują się w pośpiechu. Samochody leniwie pokonują skrzyżowania ulic. A on wciąż opiera się o wiatę przystanku. Podbiegła kilka kroków, tak, że dzieliła ich tylko szerokość ulicy.  Swym spojrzeniem chciała przelać na niego całą swoją złość. Nieznajomy z kamiennym obliczem odwrócił wzrok. Bezwiednie podążyła za nim. Biegnący mężczyzna przewrócił się.  
- Boże!, co się dzieje? - krzyknęła przerażona. Odwróciła głowę w kierunku wieży. Na szczycie coś błysnęło w słońcu. Poczuła jak, jakaś siła odrzuciła ją do tyłu. Upadła na plecy. Poczuła jakby do jej prawego boku ktoś przyłożył rozpalone żelazo.  Odruchowo dłonią ucisnęła bolące miejsce. Krzyczała. Faruk podbiegł do niej i złapał ją za ręce. Teraz zobaczyła krew. 
-Co się stało dziewczyno – przewodnik był całkowicie zdezorientowany. Przechodnie zatrzymali się i zaczęli się przyglądać. 
- Nie widzisz? - Anna wyrwała przedramię z uścisku. Dłonią niemal dotknęła twarzy Faruka. 
-Co mam widzieć? 
-Krew! Jezu! Krew! 
-Jaką krew? Co się z tobą dzieje? - Przewodnik doskonale pamiętał takie sceny. Wiele razy widział wijących się w agonii ludzi. Kiedy umarli pokrywała ich brunatna breja krwi zmieszanej z kurzem potłuczonych pociskami tynków.  Ale to było dwadzieścia lat temu.  
- Proszę się odsunąć jestem lekarzem. - Faruk wzdrygnął się słysząc komendę wypowiedzianą po chorwacku. Jednak posłusznie ustąpił miejsca mężczyźnie w czarnym płaszczu. Sam nie miał pomysłu, jak pomóc. 
-Jesteś bezpieczna. 
Anna przestała się szarpać. Nieznajomy mówił do niej... po polsku. Zobaczyła jego uśmiech i podświadomie uwierzyła mu. Ból minął. Spojrzała na dłoń. Były na niej tylko ślady chodnikowego kurzu. Kompletnie nie rozumiała co się stało. Nieznajomy odwrócił się do zacieśniającego kręgu gapiów.  
-To tylko nadmiar emocji. - mówił płynnie po chorwacku. - W tym miejscu łatwo im ulec. Do tego upał. 
Przechodnie pokiwali ze zrozumieniem  i zaczęli się rozchodzić. Nie wiadomo, czy Faruk uwierzył w te słowa. Nie ruszył się z miejsca i bacznie obserwował nieznajomego i Annę. Tą ogarnęło poczucie wstydu. "Zrobiłam z siebie idiotkę". Skorzystała z pomocy i podniosła się. 
- Przepraszam za to zachowanie, - zwróciła się do swojego przewodnika – nie wiem, co mi się stało. Chcę zostać sama. 
-Wykluczone.- Faruk zaprotestował. Nie ufał nieznajomemu. Czuł się odpowiedzialny za Annę. 
- już wszystko w porządku. Nic jej nie będzie. - Tym razem nieznajomy użył bośniackiego.  Wyczuł obawy Faruka. Spojrzał głęboko w oczy Anny, odwrócił się i odszedł. Kiedy jego postać zmieszała się z innymi Anna ponowiła swoją prośbę. 
-Chcę zostać sama. 
Faruk nie protestował. 
***
Nie zadała sobie pytania dlaczego. Czuła tylko, że to musi zrobić. Przemykała uliczkami starego miasta. Nie spoglądała na telefon szukając wskazówek nawigacji. Szła pewnie, jakby tą trasę przemierzała wielokrotnie. Wreszcie stanęła u celu. Na szczycie mostu stał on. Pokonywała kolejne marmurowe stopnie. Wyciągnął do niej dłoń i w tym momencie most runął do rzeki. Zawisł w powietrzu. Fala odrywających się kamieni zbliżała się do jej stóp. Zastygła z przerażenia. Spojrzała błagalnie prosto w jego oczy. Wyciągnięta dłoń zapraszała do siebie. Anna zrobiła krok do przodu. Kolejny nie znalazł już kamiennego oparcia. Mimo to, ona nadal się wspinała. 
-Zaufałaś mi. To dobrze. - Mężczyzna w czarnym płaszczu rozpromienił się. -Mam na imię Adam. 
- Czy ja nie żyję?  
-Rzeczywiście wygląda to trochę dziwnie – Adam oparł się o niewidzialną balustradę. - ktoś chciał, żebyś to zobaczyła, więc widzisz. 
-Ale co? - Annę opuściły resztki strachu. 
-To co zobaczysz zmieni twoje życie. Tak, nie przesłyszałaś się, życie. - Mężczyzna ruszył w dół mostu. Anna szła pół kroku za nim. Szli uliczkami, które podziwiała poprzedniego dnia. Potrzaskane szyby w oknach, podziurawione fasady budynków. Powyrywane z framug drzwi tworzyły prowizoryczne barykady.  

Z bramy wybiegła kobieta. Od razu nie było widać, czy młoda, czy stara. Całe ciało szczelnie otulał czarny materiał. Zatrzymała się przed nimi. Jej twarz ścisnęło przerażenie. Jednak była młoda. Anna dostrzegła, jak przyciska do piersi zawiniątko. Dziecko miało, może kilka tygodni. Annę z otępienia wyrwał dopiero głos Adama. Mówił coś po bośniacku do żołnierza, który mierzył do nich z karabinu. Ton jego głosu zupełnie nie przystawał do sytuacji, był łagodny, opanowany. Niemal bezczelny. Żołnierz opuścił karabin i westchnął ciężko. Spod warstwy kurzu na czole wypływały kropelki potu. Wzrok nie mówił nic. Wyglądał na potwornie zmęczonego.  
Adam spojrzał na Annę i złapał ją za rękę: 
- Patrz – Ale to nie była komenda, to było westchnienie. Odwrócił wzrok. 
Przerażający świst i huk poprzedził ścianę kurzu, która w jednej chwili przesłoniła świat. Anna poczuła jak przez jej ciało przechodzi gorący podmuch. Zapadła cisza. Czuła tylko uścisk dłoni Adama. Zastanawiała się, czy wszystkie jej zmysły działają prawidłowo. Przed oczyma mgła, w uszach cisza. Oddychała swobodnie. Ale czy na pewno oddychała? 
- Czekaj – Adam mocniej ścisnął jej dłoń.  
Kurz opadał. Ich spojrzenia spotkały się. – Wiem, że nie jesteś na to gotowa. Ale nikt nie jest. 
Budynek przed którym stali przestał istnieć. Zwały gruzu pokryły uliczkę. Żołnierz, który mierzył do nich z karabinu leżał z szeroko rozciągniętymi ramionami. Pot zmieszał się z krwią obficie spływającą na bruk. Anna upadła na kolana. Metr od niej leżała kobieta. Czarny  ubiór pokrył się kamiennym pyłem. Nadal do piersi tuliła  białe zawiniątko. „Porusza się? – Anna chciała rzucić się w kierunku dziecka, ale zatrzymał ją potężny uścisk w barku.  
- Nie pomożesz mu. – Adam złapał ją pod ramię. Poczuła jak unosi się w powietrzu a świat zawirował. Znów stali na Starym Moście. Turyści omijali ich z trudem nie kryjąc oburzenia, że tarasują przejście. W różnych językach padały komentarze o mało kulturalnym zachowaniu. Anna rozumiała tylko te po angielsku i polsku. Adam zdawał się rozumieć wszystkie. Uśmiechnął się gorzko: 
- Idziemy stąd. – ruszył  
Za mostem zrobiło się luźniej. Anna zrównała się z Adamem, który nie patrząc na nią zakomunikował: 
- Miał na imię Semir. 
- Że co? – Anna nie potrafiła pozbierać myśli. 
- Ten chłopiec… 
Anna wyprzedziła Adama i wyciągając przed siebie ręce zatrzymała go. Znów ogarnęła ją złość: 
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi pomóc. On żył do cholery. 
Adam chwycił jej rozpędzone w ataku dłonie i zdusił całą energię przytulając ją: 
- To nie dzieje się. To się stało. 
Anna spuściła głowę i milcząc podążała pół kroku za swoim przewodnikiem. Zniknęły kolorowe parasole knajpek. Witryny sklepów raziły czarną pustką. Ubytki w chodniku kazały przede wszystkim skupiać się na tym, gdzie bezpiecznie postawić stopę. Ludzie biegali. Co chwilę powietrze przecinał świst pocisków. Wreszcie przystanęli. 
- Poznajesz?. – Adam wskazał na kilkupiętrowy budynek. Anna uniosła głowę. Była tu już. Jednak pamięta to miejsce trochę inaczej. Niektóre przestrzenie między piętrami wypełnione były szkłem. Nie było ogrodzenia. Wejścia broniły rzucone w stos biurka i fotele. Gdzieś obok leżał potrzaskany monitor. Wokół niczym śnieg spadały kartki papieru niesione wiatrem między piętrami. 
- Chodź. – poczuła uścisk dłoni i lekkie szarpnięcie. Gdy znów otworzyła oczy zobaczyła miasto spowite dymem. Czerwone dachy Mostaru teraz były szare albo może ich w ogóle nie ma? Rozejrzała się dookoła. O mur okalający dach opartych było kilkunastu żołnierzy. Każdy z nich cierpliwie penetrował przestrzeń przez lunetę celownika karabinu. Anna podeszła bliżej. Mężczyzna gwałtownym ruchem chwycił zębami rękawiczkę i splunąwszy odrzucił ją na bok. Uwolniony palec wskazujący prześlizgnął się po osłonie i miękko nacisnął spust. „Boże, on się uśmiecha!” – przerażenie zelektryzowało umysł Anny, kiedy żołnierz nożem zarysował ścianę. Zaczęła liczyć. Pogubiła się przy czterdziestu kilku kreskach. Poczuła wstrząsy torsji  
-Nieee! – krzyknęła upadając na kolana. Dźwięk protestu falami odbijał się w jej uszach. Ale żołnierze byli nieporuszeni. Cierpliwie lustrowali przestrzeń szukając celów. Rzuciła się do ucieczki.  
*** 
Obudziło ją nawoływanie muezina. Przez otwarte okno wdarł się chłód poranka. Nie ruszając się szukała w myślach odpowiedzi na pytania gdzie jest i co się z nią działo. Znajomy dźwięk skierował jej dłoń w stronę ściany. Na wyświetlaczu wibrującego telefonu migotał napis „Mama”. 
*** 
Lotnisko w Tuzli z pewnością nie należało do tych, które nadają się na okładkę folderów turystycznych. Niewiele większe od dworca autobusowego w mieście powiatowym. Czyste, ale szare i pozbawione życia. Nieliczni podróżni mieli do dyspozycji wystarczającą przestrzeń, by nie mieć wzajemnego kontaktu. Archaiczna tablica informowała o godzinach odlotów. Nie było tego wiele, więc zgubić informację było niezwykle  trudno. Wczoraj Anna postanowiła wrócić do domu za wszelką cenę, nawet, gdyby na samolot miała czekać tydzień. Nawet gdyby miała myć się w lotniskowe toalecie i żywić się czymkolwiek znajdzie w pobliżu.  

Jednak los jej sprzyjał. Do odlotu pozostała godzina. Odprawę ma już za sobą. Teraz czeka tylko, aż otworzą możliwość wejścia na pokład. Usadowiła się naprzeciw tablicy odlotów i czytając książkę co kilka minut zerkała ile czasu pozostało do momentu, kiedy samolot uniesie się w powietrze i zabierze ją stąd. Do domu. 

- O nie. – Niedowierzając własnym oczom pobiegła do informacji. Kobieta rozłożyła ręce w geście: „nic nie poradzę”. Anna wróciła pod tablicę odlotów. Napis ANULOWANO nie zniknął.  
Na miejscu, które zajmowała wcześniej siedział Adam. Wyprostowany, z dłońmi ułożonymi na kolanach. Jego twarz nie zdradzała ani ani smutku ani radości. Usiadła obok: 
- To ty zrobiłeś? 
- Tak 
Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo miły był dźwięk jego głosu. 
- Ale dlaczego? 
Adam nie odpowiedział. Wzrok miał skupiony na widoku za szybą hali odlotów.  
- Dlaczego zatem  -  Annę opuściły wszelkie emocje. Sama była zdziwiona, że jest tak spokojna, - dlaczego ten chłopiec… 
- Semir – przerwał jej. Anna przełknęła ślinę, która wydawała się być wielkości piłeczki: 
- To dlaczego nie pozwoliłeś mi go uratować? 
Adam  przestał interesować się płytą lotniska. Spojrzał na Annę. 
- Różnica jest prosta. Bolesna i zarazem pełna nadziei. Tamto się stało. A to teraz, właśnie się dzieje. Więc możemy zmieniać. Trzeba tylko wiedzieć co i dlaczego. 
- O jakiej nadziei mówisz? 
Podążyła za jego wzrokiem. W dłoni trzymał skrawek papieru.  
- Pamiętaj, oni tam czekają, by znów zacząć strzelać. 
Anna przejęła papier. To był bilet. Bilet autobusowy do Sarajewa. Podniosła wzrok. Chciała zapytać ale jego już nie było. 
*** 
Salę otaczała galeria symetrycznie podparta kolumnami. Na dole, jak w teatrze widownia obserwowała spektakl. 
- Jak na pierwszy raz poszło ci wzorowo – Adam wzdrygnął się, jednak rozpoznał ten głos. Tuż za nim stał Achmetyst.  Na ustach rozciągał się życzliwy uśmiech.  
- Niezły dorobek. Ambitna dziewczyna. Rozpoczęła pracę na uniwersytecie, założyła fundację. Przekonała i jednych i drugich, by płacili pieniądze na cel dokumentacji skutków wojny. Rozprawa doktorska, która będzie podstawą do zmiany programu nauczania w szkołach powszechnych to niezły wyczyn. A to dopiero początek. 

Adam obserwował Annę. Tłumaczyła coś zgromadzonym. Niektórzy kiwali głowami z góry na dół, inni od prawa do lewa. 
- Skąd wiesz, że to początek? – Adam odwrócił się gwałtownie. Achmetyst milczał. 
Na dole  uniósł się gwar. Starszy mężczyzna w czarnej todze z łańcuchem na piersi uderzył dłonią w stos książek. Zapadła cisza. Achmetyst podszedł do Adama tak blisko, że ustami niemal dotykał jego ucha. 
- Właśnie została doktorem nauk o filozofii. 
Na dole znów zwyciężył gwar. Starszy mężczyzna podszedł do Anny i wręczył jej opatrzony lakowymi pieczęciami pergamin.  
 - Jak to jest, że widzę teraz, przed i po? - zapytał Adam – Mam wrażenie, że równocześnie. 
- A czym jest czas? Czas to zawsze i nigdy. To trochę jak z nami: nie ma nas a jesteśmy. -  odpowiedział  Archmetyst. W dłoni trzymał pożółkły kawałek papieru. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Proza życia

Posłaniec: Ostateczne rozwiązanie